Wypuszczają tylko kasety magnetofonowe w niewielkim nakładzie. Nie ma ich na Facebooku, serwisach streamingowych, a dział promocji nie istnieje. Mimo to wydają artystów z całego świata, a słuchaczy mają nawet – a nawet przede wszystkim – na drugim końcu globu. Poznajcie Syf Records – jeden z najmniejszych i najbardziej płodnych niezależnych labelów w tym kraju.
Historia szczecińskiego Syf Records zaczęła się w pandemii. Kilku przyjaciół spotykało się na salce prób, by przełamać rutynę codzienności. Grywali w różnych składach, a swoje efemeryczne wygłupy rejestrowali i wrzucali do sieci pod pseudonimami i zupełnie odrażającymi nazwami. Wystarczy pobieżnie rzucić okiem… Szlauch, Bzdet, Szambo, Gnoje, Suty – to tylko kilka z nich. Czy to label, anty-label czy kolektyw artystyczny?
Wszystkie określenia pasują. Lubię używać określenia mikro-label, bo i nakłady są małe, i kolektyw jest mały, i ambicje są małe.
Internet stwarza jednak nieograniczone możliwości docierania do odbiorców. Pomimo partyzanckich wydawnictw, które NIE SĄ w żaden sposób promowane i zapowiadane, muzyka ma wydźwięk zdecydowanie wykraczający poza lokalną scenę.
Polska dopiero teraz zaczyna nas dostrzegać. Od samego początku naszymi odbiorcami byli ludzie ze Stanów Zjednoczonych, Australii, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii; ogólnie – Zachodu. Do nich trafiają te wydawnictwa, oni są głównie nimi zainteresowani. W Polsce to są pojedyncze osoby.
Dziś katalog Syf Records liczy sobie ponad sto pozycji. Wciąż rdzeniem wydają się być projekty zrodzone w Szczecinie. Pojawia się jednak coraz więcej zespołów z innych polskich miast, jak np. wydane niedawno poznańskie KOWBOJE czy warszawski RAUT. Nie brakuje zainteresowanych współpracą artystów z Brazylii, Turcji czy Indonezji. Wszystkich ich łączy podobne poczucie estetyki: lo-fi’owe, dalekie od doskonałości i chęć robienia muzyki bez kija w… wiadomym miejscu.
Chodzi o zupełną niezależność i pójście pod prąd nawet w stosunku do samego punka, który teoretycznie jest muzyką idącą pod prąd. Chcemy odrapać go z tej powagi i spiny, która każe robić manifesty. Nie chodzimy w irokezach i nie nosimy łańcuchów przy spodniach. Część z nas jest pracownikami państwowych jednostek kultury, urzędów. Jesteśmy zwykłymi ludźmi, który robią takie rzeczy po pracy.
Koniecznie zajrzyjcie na stronę bandcampową Syf Records i posłuchajcie całej rozmowy z prowodyrem całego zamieszania!
Z Radkiem Soćko rozmawiał Karol Kotański.
Psst! Masz nieco więcej czasu? Posłuchaj podcastu środowych „Dźwięków i Przydźwięków”, a od razu dostaniesz w gratisie syfiastą ilustrację muzyczną tego wszystkiego, o czym rozmawialiśmy.