Aktualności
10.11.2023

Szymon Zychowicz: Raczej się o mnie za bardzo nie pamięta

"Odwiesiłem gitarę na kołku i raczej do niej nie wracam. Nie mam takiej potrzeby" - przyznaje Szymon Zychowicz. Kilka lat temu porzucił artystyczną drogę i wyemigrował do Norwegii. Jak ma się dziś i czy tęskni za sceną? O tym opowiadał w urodzinowym odcinku Strefy Niepotrzebnych Słów i Dźwięków.

 

Szymon Zychowicz pochodzi z Koszalina. Na scenie był obecny o początku lat 90-tych XX wieku. Zdobył Grand Prix Ogólnopolskiego Przeglądu Piosenki Autorskiej w Warszawie (1992 r.) i wiele innych nagród oraz wyróżnień festiwali piosenki literackiej i autorskiej. Współpracował z legendarną Piwnicą Pod Baranami i innym krakowskim kabaretem - "Zielone Szkiełko". Koncertował w kraju i na świecie. Wydał trzy autorskie albumy i... nagle postanowił zmienić swoje życie. Wyemigrował do Norwegii i przestał występować.

"Stwierdziłem, że mój czas gdzieś tam przeminął zanim... się zaczął. Miałem to szczęście urodzić się w takim momencie, w którym świat czekał, żeby dokonać potężnej wolty i bardzo się zacząć zmieniać. I ja chyba nie za bardzo sobie z tym poradziłem. Dlatego chyba m.in. wyjechałem do Norwegii, żeby siedzieć w ciszy i doczekać końca tego fin de siècle. Nowe czasy idą, nowi ludzie. Zacząłem za to rysować więcej, więc do końca nie opuściłem tej sztuki" - mówi Zychowicz.

Ale dodaje też, że trochę tęskni za sceną. "22 lata grywałem dość często i byłem na scenie. Nie robiłem innych rzeczy. A teraz zajmuję się innymi. Więc nie jest mi tak łatwo wrócić do tego nastroju, za którym czasami tęsknię. Bo to były wyjątkowe chwile - móc usiąść sobie na tym krzesełku na scenie (kiedy wyłączają wszystkie światła i właściwie nie widzi się publiczności, tylko się czuje, że ona tam jest) i zaczynać budować koncert. Czasami mi tego rzeczywiście brakuje. Ale... z drugiej strony jestem już stary. Mam 54 lata... Choć zawsze byłem egocentrykiem. W końcu jestem prawdziwym lwem. Niedawno - gdy nie mieliśmy w domu prądu, bo był spory huragan na południu Norwegii - rozpaliłem w kominku i wziąłem gitarę. Obok usiadła żona i zacząłem troszkę grać i śpiewać. I swierdziłem, że świat stracił bardzo wielkiego artystę. Przez chwilę poczułem nawet tę emocję związaną z obcowaniem z własną twórczością. Ale... nikt do mnie dzwoni. Raczej się chyba o mnie za bardzo nie pamięta..."

Z Szymonem Zychowiczem rozmawiał Piotr Szauer. Posłuchajcie!

Przyjaciele - stań się jednym z nich: